niedziela, 31 sierpnia 2008 - Scotland
Tego ranka z wyjątkowym spokojem ogarnąłem chaotyczny dorobek 2.5 roku dublińskich saksów. Wepchnąłem resztę niezbędnych rzeczy do kufrów, wcisnąłem zestaw kampera do tylnej torby, sprzęt foto znalazł miejsce w tankbagu. Z opanowanym poślizgiem, w samo poługnie, uściskawszy me drogie przyjaciółki (Asię, Hanikę i Julię - kolejność alfabetyczna ;), wskoczyłem wreszcie na grzbiet sokoła by potoczyć się przez niedzielne ulice Phibsboro. Krótki pit-stop na strzemiennego całusa od Demoniki i kurs na wylotową M1 obrany. Parafrazując słowa pana Boormana z początku Ich wojażu – get me out of fuckn Dublin! :]

Moto, mimo dodatkowych superkilogramów, prowadziło się nad wyraz gładko i pewnie a słonko towarzyszyło niemal do samego Belfastu. Tam, wsród plątaniny nielogicznych skrzyżowań poprzecinanej remontami, z którą nawet Jane problem była miała, udało się znaleźć drogę na dworzec, gdzie czekała już Bożena - przyjaciółka przyjaciółki Lady M. Chińczyk u Pandy smakował wybornie >>>
wtorek, 2 września 2008 - Scotland
Niewinnie połyskujace fale górskiego jeziora hipnotyzują wpatrzonego w topiel wędrowca. Cienie ciągnących się wzdłuż rozlewiska masywnych wzniesień porośniętych gęstym lasem dopełniają zwodniczego klimatu sielanki, pozwalając by wędrowiec zapomniał o legendzie tego miejsca. A wędrowiec powinien mieć się przecież na baczności, bowiem w nieprzeniknionych wodach Loch Ness mieszka ponoć straszny potwór... Czy Nessie to stwór rzeczywisty, czy jedynie monster komercji i turystyki rodzinnej nie moja rzecz. Póki co jednak, jedyny dojrzany potwór nad tym jeziorem, to ma maszyna :P

Wczorajsza droga na północ minęła tyleż przyjemnie, co ciekawie. Szarawe bloczyska Glasgow zniknęły szybko w tylnych lusterkach, a A82 wtuliła się w wązkie doliny Highlandu. Pierwszy Loch, pierwsze tłumne grupki autokarowych turystów, pierwsze długie kawalkady motocykli. W górę i w górę, droga wiła się pomiędzy tępymi wziesieniami o skalistych, łysych zboczach, przyglądających się w rozlanych po dolinach >>>
wtorek, 2 września 2008 - Scotland
Góry! Przesławne szkockie Highlands. Niegdyś pokryte gęstymi lasami, upstrzone warowniami i klanowymi osadami, dziś to głównie tereny rolnicze. Krajobraz przypomina ten z południa Polski; rozległe pola i pastwiska, skromne zagajniki, tylko osad ludzkich jakby znacznie mniej. Przystanąwszy na moment wśród tego sielankowego, wiejskiego klimatu, walcząc z przeświadczeniem, że patrzę na Beskid Niski, uszu mych dobiegła polska mowa – nieopodal dwie dziołchy zanosiły się śmiechem. Wycieczka rowerowa w góry? Praca w pobliskim hotelu, saksy. Mówią, że nudno... Tak, podobnie do Polski, gdyby nie te górskie krowy, włochate z wielkimi bawolimi rogami.

Mogłem przystawać tak często, za każdym razem, gdy w powietrzu pojawiało się coś interesującego... Tak blisko, nieomal tuż nad głową. Ogromny orzeł przedni kołujący nad doliną, dostojnie, majestycznym lotem schodzący do gniazda wśród drzew, parka młodych rybołowów bawiących się w najlepsze w poblizu rozlewiska, za nic mająca sobie >>>
środa, 3 września 2008 - Scotland
Mając dwie opcje drogi do Edynburga – kontynuowania przez góry lub, po odbiciu na wschód, brzegiem morza – wybrałem tę drugą. Fantastyczne miodowe lody w karmelowej polewie na promenadzie Stonehaven stały się uwieńczeniem skoku zachód – wschód na brytyjskiej wyspie.

Nadmorska trasa okazała się trafnym wyborem. Wspaniałe zamki, malownicze miasteczka, biegnąca wzniesieniami w sąsiedztwie morza szosa. Przejechawszy przez Montrose natknąłem się na informacje o „Wildlife centre”. Na miejscu znalazłem imponujące stanowisko ptasich podglądaczy, z dziesiątkami lunet i kamer celującymi w płycizny zatoki. Trudno o lepsze miejsce do obserwacji avifauny... Mnogość gatunków zamieszkujących to miejsce, lub tylko tam żerujących, nie ma sobie ponoć równych w całej Szkocji. Co godzinę lub dwie, przelatuje przed oknami sokół wędrowny, rybołowy i myszołowy widać stale, nie wspominając już o różnorakich siewkach od krwawodziobów począwszy na ostrygojadach >>>
czwartek, 4 września 2008 - Scotland
Aaah... Edynburg – z barrrrdzjo mocnym akcentem rzekł Szkot spoglądając w dół z tarasu na Zamku. Coś jak mowa Seana Conerego i Wołodjii Czapajewa w jednym. W Edynburgu jednak słychać chyba wszystkie języki świata. To miasto olśniewa dobrym gustem w jakim zostało zbudowane, pomysłowością architektów, wyrafinowaniem planistów. Mury Edynburga chwalą myśl techniczną i postępową odwagę włodarzy z przeszłości. Stare miasto rozciągające się na zboczach zamkowej góry nasuwa na myśl szkice z bajek; nad fantazyjnie krętymi, wysadzonymi kamieniem uliczkami, pochylają się średniowieczne domy o strzelistych dachach i krągłych wierzyczkach. Posępne fasady zdobią dla kontrastu kolorowe szyldy i figury. Żadna kamienica nie jest taka sama, każda mogłaby opowiedzieć własną, zapewne pasjonującą historię. Victoria St. to perła w tym kufrze skarbów. Nad stromo wspinającą się jezdnią wznoszą się gregoriańskie budynki o jaskrawych ścianach, nad którymi ciągnie się inna uliczka pełna kolorowych parasoli >>>
- -
Loading...